poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Jest moc!!!

Oj dawno mnie tutaj nie było, oj dawno. Tęskniłam i to bardzo. Tęskniłam za pisaniem tutaj i chwaleniem się tym co moje ręce wymodziły. Widać już tak mam, ze lubię się chwalić.
Niestety prawda jest taka, że dawno nic nie robiłam. Wyszłam z wprawy. Ale kiedyś zaczęłam od nowa oglądać blogi o hand made, o aniołach, o tym wszystkim co tak bardzo kocham. Zaczęło mi się robić smutno bardzo smutno. W pewnym momencie tak bardzo zatęskniłam za tą radością tworzenia, że zaczęłam płakać. I wtedy postanowiłam, że nie będę się użalać nad sobą i zrobię "coś". Tego "cosia" zaraz zobaczycie.
Ale najpierw chciałabym szczególnie podziękować tej blogerce: Oliwia Art Deco jej prace ostatecznie mnie popchnęły do poczynienia czegoś. No ale żeby nie było zbyt słodko, to powiem Wam w tajemnicy, że zżarła mnie czysta ludzka zazdrość. W pewnym momencie, tak jak zresztą i parę lat temu, kiedy zaczynałam tę przygodę, pomyślałam: Kurcze (lub inaczej), ja też tak chcę. No a, że akurat wtedy jechałam do Łodzi, odwiedzić znajomych to stwierdziłam, że to dobra okazja aby zacząć od nowa. Niezbyt to chwalebne, wiem o tym. Ale bądź co bądź to jakaś motywacja.
W rezultacie wtedy powstały 4 stwory. Prawie całe dojechały na miejsce pośród ubrań. Ale chyba najwspanialsze z tego wszystkiego nie było to, że anioły się podobały. Ale to jedno zdanie, wypowiedziane przez przyszłą mamę: Kiedy dziecko się urodzi powiesimy mu nad łóżeczkiem... Daj Boże, żeby to nie spadło, jak powieszą. A tak na poważnie, to naprawdę niesamowicie miło, było usłyszeć, że to w co włożyłam tyle serca będzie w tak ważnym dla domowniku miejscu. Zdałam sobie wtedy sprawę, że to jest największa zapłata jaką mogę otrzymać za babranie się pół dnia w cieście, za wkładanie odrobiny "życia" w te maleństwa i te niezliczone pokłady gazu jakie zużywam rujnując w ten sposób środowisko.
Ach tęczowo się nam tu zrobiło. Ale dość tego. Bo Was zanudzę doszczętnie. Na początek maleństwa:

 Ten biedak poniżej, w podróży stracił nos. Ale od czego mamy klej, prawda??

No i ten jedyny w swoim rodzaju:
 
Nie mogłam się powstrzymać i musiałam coś pomodzić z jednym ze zdjęć:
I to tyle na dziś. Mam wielką nadzieję, że teraz kiedy na nowo znów moje palce poczuły ciasto, będę w stanie systematycznie coś Wam pokazać. Ale cóż, zobaczymy.

sobota, 17 sierpnia 2013

Jestem, nareszcie znalazłam malutką, maciupeńką chwilkę czasu żeby cokolwiek napisac mądrego, lub niekoniecznie elokwentnego :D
Oj nazbierało się tego niewymiernie dużo. Zaległośc goni zaległośc, ale musicie mi wybaczyc, chyba dopiero jak skonczę studia, będę miała czas, aby częściej się tutaj wypowiedziec. A na razie blog będzie kulał :(
Tak czy siak nie smućcie się, przecież to nie koniec świata :P
Zacząc Wam chciałam pokazywac wszystko, ale zdaje mi się że nie starczyłoby dla mnie nocy na wklejanie zdjęc. Postanowiłam że polecę działami i zacznę, jak zawsze zresztą od bransoletek.

Na pierwszy ogień pójdzie komplecik, który niedawno powstał z racji potrzeby. Taki szybki prezencik na urodziny dla dziewczynki.


Baza zarówno bransoletki jak i kolczyków to drucik pamięciowy. Oczywiście zapinany w przypadku bransoletki :)
Co by Wam tu jeszcze... A tak! Ostatnio kochanie moje wykosztowało się, posadził mnie przed komputerem i powiedział co bym zamówiła sobie coś i dla siebie zrobiła ^^
Więc ja w euforii wydałam prawie 100 polskich nowych złotych :P A co z tego powstało, no już pokazuję :)







Także jak widzicie nie leniuchowałam na onczas gdy mnie nie było. W zasadzie to jest jeszcze do pokazywania parę rzeczy jednakże moja wena fotograficzna poszła na urlop :)

Ach, och, ojej byłabym zapomniała. W zasadzie jest jeszcze coś do pokazywania :)

                         
Nie nazwałabym tego Shamballa, ale jakoś pośrednio np. Moniballa :D albo Wiedźmballa :P 
Ach te gorąca mnie dobiją. A Wy jak sobie radzicie z gorącem?? Ja wachluję się drzwiami od lodówki :P pomaga choc jest to nieco kosztowny sposób :D Pozdrawiam chłodno :D 

piątek, 22 lutego 2013

Drucik :)


Ostatnio potrzebowałam bransoletki na szybko do swetra na egzamin. Szybko to szybko. Fakt, że nie plotłam nic ze sznurka bardzo mnie samą zdziwił. Tak to jest jak człowiek ugrzęźnie w jednym miejscu i wpadnie w monotonie. No ale bądź co bądź coś z tego wyszło :P a potem to już poszły 4 następne, z czego jedną zabrała mi koleżanka :P co tu dużo gadać czasem drut pamięciowy się przydaje :P






A potem jeszcze z nudów, bo już nie chciało mi się pleść powstały duże i małe rzeczy na żyłce :D




A na koniec pochwalę się moją pracą zaliczeniową z przedmiotu o wdzięcznej nazwie... Rośliny ozdobne. W zasadzie to są jeszcze inne nazwy mniej lub bardziej dziwne ale po co to komu? :P Tematem pracy były rośliny z natury, w moim konkretnym przypadku był to ciemiernik wschodni. 

To było moje drugie podejście do farb akwarelowych, tym razem "tubkowych". Właściwie to byłam w niebo wzięta mogąc samemu mieszac kolory co jest na pewno zaletą jak dla mnie takich farb :)
No i to już wszystko :) za jakiś czas będę wywoływać wiosnę :D Trzymajcie się cieplutko :)

czwartek, 7 lutego 2013

Na szybko :)

Witajcie po krótkiej przerwie. Dziś mam dla was parę zaległych "cosiów". Oto i one :)
Na początek coś co umknęło mojej uwadze we wcześniejszym pisaniu postów. Taki mały obrazek Włóczykija. Był to prezent dla mojego Kościółka :) a że miał On urodziny dawno temu (bo w tamtym roku :p) przepraszam, że o nim zapomniałam.
Tym razem odkryłam jak fajnie maluje się farbami akwarelowymi :)

 A teraz już coś co zawsze gości u mnie na blogu. Biżuteriaaaaa :)
Dostałam swojego czasu od koleżanki naszyjnik z mnóstwem koralików drewnianych. Ale wiecie takich pięknie błyszczących. Nie mam zielonowłóczykijowego pojęcia gdzie można hurtem nabyc te cuda :( Kiedyś znalazłam ofertę takich u jednej firmy ale jak poprosiłam w meilu o wycenę dostałam dośc niejasną odpowiedź, że większości już nie mają na magazynie a reszt się kończy itd. Tak czy siak jestem szczęśliwa, że miałam w łąpkach chociaż parę tych śliczności. A na razie z nich powstało takie dwa "cosie"


Kojarzy mi się z latem :) mimo że kolory są jesienne :)
A teraz coś co kochają chyba wszyscy... kokardki :)


Tutaj też wykorzystałam koraliki z naszyjnika. Taki to kolor, że nie pasował mi w żadnym zestawie, więc zrobiłam z nich kolczyki :) Dodam na marginesie, że ciekawie współgrają z kolorem oczu koleżanki ^^

I to już wszystko na dziś. Jak zawsze zachęcam do polubienia Niebieskiego Kamyczka albo tymczasowego zaglądania do tego czegoś co profilem moim jest :) Pozdrawiam Was cieplutko w ten piękny Tłusty Czwartek xD


czwartek, 27 grudnia 2012

Święta, święta i po świętach...

... a sumienie gryzie. Taka optymistyczne reklama przyszła mi na myśl gdy zobaczyłam pustki po plackach u mnie w lodówce. A Wam jak minęły te święta? Mam nadzieje, iż były obfite w radości i obrzarstwo i wiele innych ciekawych rzeczy. Ja dziś śpieszę z pokazywaniem, bo święta to przede wszystkim (jeśli chodzi o mnie) czas dłubania biżuterii. Oczywiście zaraz po jedzeniu a wcześniej przygotowywaniu tegoż jedzenia.
Ok. Co chcę Wam dziś pokazać? Jak zawsze bransoletkę  oraz (co jest pewną nowością dla mnie) brelok. Powstał że on z racji nagłej potrzeby przyczepienia czegoś do pendriva, który dostałam pod choinkę od Miłego ;)
Ale najpierw bransoletka. Niżej wspominałam o planach na zieloną bransoletkę z rzemienia ze skóry ekologicznej, prawda? No pewnie, że pisałam. No, no to wyjszło to tak:

A z brelokiem to się męczyłam co by zacne zdjęcie wyszło. Niestety żadne nie odpowiadało moim wysokim standardom i dlatego jestem skłonna zbesztać aparat Młodego a potem i siebie i tą kartkę co mi służy zawsze za podkład. Tak czy siak wyszło tak:

Zaraz jak tylko zobaczyłam końcowy efekt, przyszło mi na myśl, iż byłaby z tego ładna bransoletka :P Możliwe, że kiedyś się pokuszę na aż tak wielką dłubaninę. Na dziś to tyle ja ze swojej strony ekranu komputera, życzę Wam miłego dalszego wypoczynku u zadowolenia z bezśnieżnej zimy (ja chcę śnieg!!!).

sobota, 22 grudnia 2012

Zaległości oj zaległości!!!

Witajcie, w ten mroźny i niezbyt biały, choć na pewno przedświąteczny wieczór :)
Zastanawiam się jak bardzo możecie mnie nienawidziec za moją nieobecność tutaj. Pewnie bardzo. Ja siebie też nienawidzę za to, iż dałam sobie wolne na robótkowe szaleństwo (no może mniej intensywne robienie cudaków). No bo to jest tak, że człowiek zawsze ma pewność  iż tego czasu ma o hohoho a tu co?? Figa. Oczywiście to nie było tak, że ja niczego nie robiłam w tym okresie. Coś tam powstało, ale skromnie i mało. Mimo wszystko, jeśli ktoś zaglądał czasem na moją stronkę na facebook'u to widział co się u mnie na warsztacie działo. Niestety miałam czas tylko na mało czasochłonne wrzucanie fotek, przy minimum treści opisowej.
Tak czy inaczej pomna tego, iż nie każdy z Was konto na facebook'u ma śpieszę z przechwalaniem się tym co spod moich iskrzących paluszków wyskoczyło.
Ale na początek opowiem Wam jaka mnie niespodziewanka jakiś czas temu spotkała. Jest mi niezmiernie miło ogłosić, że nadal ktoś mnie lubi :) Niestety nadal nie mam tylu ulubionych blogów co by je wyróżniać a te, które lubię już są popularne. Niestety nie mogę wyróżnić osoby, która mnie doceniła a była nią Beata Kubik. Baaaaaaaaaaaaardzo dziękuję za wyróżnienie na razie nie powieszę znaczka. Ale wiedzcie, że ja pamiętam cały czas i w ogóle i poszukam i znajdę i wyróżnię i docenię tak jak mnie doceniają.
A dziś dla Beatki specjalnie coś takiego:


No a teraz do rzeczy. Jakiś czas temu potrzebowałam na gwałt prezentu dla koleżanki. Totalnie nie miałam pomysłu. Aż nagle wpadłam na pomysł (było to równoznaczne z wpadnięciem na ścianę)! Proste wykonanie i najważniejsza rzecz: trzeba było podłubać parę kwadransów przy makramie. Całość się spodobała (mnie i solenizantce) no to powstał jeszcze jeden klon a potem inny kolorystycznie i tak oto jestem dumną matką kolejnego gatunku :P Nazwę go Sznurus noekomplikus. Wybaczcie zboczenie zawodowe :P. Ale my tu gadu gadu a trzeba pokazywać.


Prawda, że piękne? :D W planie mam jeszcze kolor zielony i miętowy :)


Po jakimś czasie powstały kolczyki, które całkowicie i totalnie kojarzą mi się z Myszką Mini :D
Razem z niebieską bransoletką (bo było to specjalne zamówienie) powstał naszyjnik. Jakiś czas temu zakupiłam kaboszony z myślą, iż będę robić soutache. Na myśli się skończyło i na jednej próbie też. Jestem niesamowicie niecierpliwa. Ale skoro nie mogę zszywać sznureczków, to przecież mogę je zapleść :D z szydełkiem konkretnie. I tak oto powstał mój pierwszy naszyjnik :)


Tak więc Moi Drodzy dużo nie pokazałam strasznie się opisałam i na razie tyle mam dla Was. Za niedługo święta, ale ja jeszcze tu wrócę, obiecuje :D

wtorek, 11 września 2012

Ucieczka od nauki

W sobotę siedząc nad książkami i gapiąc się w okno, wreszcie nie wytrzymałam i postanowiłam wyjść na spacer. Za trasę obrałam jeden z odcinków kolarskiego wyścigu, który odbywał się niedaleko. Przeszłam chyba z 20 km łącznie :P Miał być spacer a wyszła wycieczka. Jednocześnie pragnę poinformować, że zajęła mi ona jakieś 5 h. Wyszłam o 13 wróciłam około 19. Ktoś by powiedział, że łatwizna, jednak u mnie trasy mają wysokości od 200 do 400 m n. p. m. Ja mieszkam akurat w dolinie i wszędzie mam pod górkę :D i akurat wybrałam jedną z gorszych tras. Nie ma co gadać nie żałuję. Odkryłam wiele ścieżek (dokładnie 2), o których nawet pojęcia nie miałam. A najlepsze jest to, że spotkałam roślinki, których się nie spodziewałam zobaczyć w życiu. W sensie oczywiście jako naturalne stanowisko. I tak jako pierwsza zupełnie najspokojniej powitała mnie kruszyna. Kochana nazwa roślinki, gorzej z owocami bo smakują gorzej niż syrop klonowy. Dokładna nazwa tego krzaczka to Kruszyna pospolita (Frangula alnus), jako ciekawostkę mogę Wam zdradzić, że z jej kory wyrabia się silny środek przeczyszczający. A pozyskiwany z niej węgiel drzewny służył dawniej jako proch strzelniczy :O


No a teraz doczytałam, że owoce ma trujące :P Ogólnie zdziwił mnie fakt jej występowania, bo ona lubi gleby bardziej mokre i kwaśne, niż ogólnie u mnie występują. Choć po głębszym zastanowieniu stwierdzam, iż możliwe, że jej się tam spodobało, bo rosła przy fosie.
Dalej wędrując stwierdziłam, że obiorę całkiem nieznaną mi trasę i zobaczę dokąd mnie ścieżka zawiedzie. I zawiodła mnie bardzo okrężną drogą do domku mojego drugiego Ja. Ale o tym później. Teraz o roślinkach. Po jakimś czasie przywitała mnie roślina, która jeszcze bardziej mnie zadziwiła. Jeśli chodzi o jej miejsce bytowania. Bo idąc dalej spotkałam żywopłot z Rajskiego Jabłuszka. Śliczne owocki, dość charakterystyczne w smaku bo cierpko-kwaśne z lekką nutą słodyczy i malutką pestką w środku :P Tak mi się spodobało, ze chyba je odwiedzę, bo rosło samopas sobie na odludziu. A! Zapomniałam dodać, że takie rajskie jabłuszka można marynować na zimę i potem wykorzystać do różnych potraw. Więc jeśli spotkacie u siebie taką jabłoń zachęcam do spróbowania nowych smaków :D



Takie małe śliczności. Oczywiście jeśli się mylę co do nazwy tej roślinki poprawiajcie mnie śmiało. Fakt, że znam się na roślinkach nie znaczy, że jestem nieomylna. Tak jak w przypadku następnej rośliny, spotkanej parę metrów dalej. Swego czasu słyszałam, że stare odmiany gruszy mają kolce. Teraz już nawet odmiany bardzo stare nie mają kolców (jak moja 30-sto letnia grusza pod oknem). Niemniej jednak roślina miała bardzo zbliżone wyglądem owoce, do owoców gruszy. Stąd też mój wniosek co do nazwy. 


 Na pewno i z całą pewnością jest to drzewo owocowe :P
Potem  była mozolna wędrówka w dół a po drodze sprawdziłam zoom w aparacie mojego brata. Myślałam, że to taki tylko pic na wodę bo przy małych odległościach to ten zoom jest... no płakać się chce i tyle. A tu  taka niespodzianka i szok bo jednak coś potrafi to aparacisko.



 Oto przykład. Spotkałam po drodze piękną lipę. Jak widzicie na pierwszy zdjęciu jest ogromna. Ale uroku dodawał jej jeszcze pień. I to zdjęcie z pniem jest na zoom'ie.
O! Przypomniałam sobie, że przecież mam zdjęcie początku trasy jaką przechodziłam więc popatrzcie sobie jaki leciutki pagórek miałam do przejścia :D
(Tam w tle moja mama kradnie jabłka:)). To był zaledwie pierwszy kilometr. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że tatry czy nawet bliskie mi Bieszczady są gorsze do przejścia, ale ja nie muszę nigdzie wyjeżdżać żeby przejść ciekawą trasę :P no i w końcu to są MOJE Małe Bieszczady.

Od lipy było już zaledwie 3 km do domku mojego Ja i tam wypoczęłam, zjadłam obiad i wracałam do domu już nie okrężną trasą a trochę krótszą za to wcale nie łatwiejszą (mimo, że było z górki). Na koniec dnia Moje Małe Bieszczady pożegnały mnie tak:


Podsumowując mój przydługi post (jeden z wielu). Nie musimy wcale szukać daleko po ciepłych krajach, które na pewno są cudowne, ale może pozostawmy je ich mieszkańcom do odkrywania. Bo szukamy daleko a cudowne rzeczy mamy pod nosem.